• Wspomnienia P.Antończak

        •  

          Wspomnienia pana Piotra Antończaka

          absolwenta Szkoły Podstawowej w Pomierzynie z 1960 roku

                                                                                                       

          Moje wspomnienia ze szkoły podstawowej

          Kiedy dotarła do mnie informacja, że Szkoła Podstawowa w Pomierzynie, do której uczęszczałem przez prawie 7 lat i jestem jej absolwentem, obchodzi w 2016 roku 70-lecie istnienia, stwierdziłem, że mam za sobą tyle samo życia. Jedna z Pań organizatorek obchodów tak szacownego jubileuszu, poprosiła mnie w rozmowie telefonicznej o napisanie krótkich wspomnień z okresu mojej nauki w tej szkole. Zadanie to o tyle jest dla mnie trudne, gdyż nigdy nie miałem zacięcia kronikarskiego ani zdolności literackich. Skłaniałem się bardziej ku naukom ścisłym i w tym kierunku poszła dalsza moja edukacja. Poza tym, szkołę tę ukończyłem ponad pól wieku temu, zatem czas zrobił swoje i zatarł niektóre szczegóły. Niemniej jednak, na ile pozwoli mi pamięć, postaram się przywrócić wspomnienia z tamtego okresu.

          Na wiosnę 1954 roku, jako uczeń pierwszej klasy szkoły podstawowej, przybyłem wraz z rodzicami do miejscowości Julianów, odległej od Pomierzyna, w którym mieściła się siedmioklasowa szkoła podstawowa, około jednego kilometra. Z Julianowa do pierwszej klasy, chodził w tym czasie tylko jeden uczeń – Zenek Diak. Pozostali uczniowie byli z wyższych klas. Od tej pory było nas dwóch. Dosyć szybko zaprzyjaźniliśmy się, razem często odrabialiśmy zadania domowe, graliśmy w palanta i prowizoryczną piłkę nożną z innymi dzieciakami. Kontynuacja nauki w nowej szkole, nie sprawiała mi żadnego problemu. Byłem bodajże o dwie czytanki do przodu z poprzedniej szkoły (Lubieszewa). Matematyka była na tym samym poziomie. Wychowawczynią naszą w pierwszej klasie była Pani Anna Fornal. Jej syn Stanisław, uczęszczał także do pierwszej klasy razem z nami. Mieliśmy zatem, zapewniona niemal matczyną opiekę.

          Poza Panią Fornal, w szkole pracowało jeszcze dwóch nauczycieli, uczących starsze klasy. Był to kierownik szkoły Pan Tadeusz Litwin i Pan Tadeusz Kuśnierek.

          Temu ostatniemu, zdarzało się stosować swoisty rodzaj kary za rozrabianie. Walił liniałem (płaską stroną!) po wewnętrznej stronie dłoni, po palcach. Być może nie był to zbyt pedagogiczny sposób karania, ale bardzo skuteczny. Jako atrakcję z tamtego okresu wspominam to, że do szkoły uczęszczało dwóch Synów Pułku, młodych chłopców w mundurach wojskowych. Jeden z nich chodził bodajże do piątej klasy, drugi do siódmej. Fakt ten zapewne miał miejsce ze względu na bliskość poligonu. W następnym roku szkolnym już ich nie było.

          Budynek szkoły podstawowej, do którego uczęszczałem jako uczeń, był budynkiem parterowym z poddaszem użytkowym. Znajdował się w centralnej części wsi na lekkim wzniesieniu. Od strony głównego wejścia, w niewielkiej odległości od budynku, zlokalizowana była kapliczka przydrożna, a przy niej rósł rozłożysty dąb. Po przeciwnej stronie, na znacznym podwyższeniu terenowym, znajdowały się ruiny kościoła. Zaciekawienie moje budziło malowidło na sklepieniu nad ołtarzem. Były to złote gwiazdy na niebieskim tle. Pamiętam, że nauczyciele zabraniali nam wchodzenia do wnętrza świątyni. Jej stan techniczny, groził w każdej chwili zawaleniem. Szkoła składała się z czterech klas (jednej przejściowej do niewielkiego pokoju nauczycielskiego). W jednej z klas była niewielka scena, mająca połączenie z pokojem nauczycielskim. Scena wykorzystywana była w różnych okolicznościach takich jak rozpoczęcie i zakończenie roku szkolnego, akademii szkolnych z różnych okazji (było ich w tamtej rzeczywistości sporo) itp. Pokój nauczycielski przy tych okazjach, służył za garderobę.

          Na poddaszu użytkowym znajdowały się mieszkania nauczycieli. Ze względu na szczupłość bazy lokalowej, nauka w szkole odbywała się na dwie zmiany. Zajęcia dla klas starszych rozpoczynały się o godzinie ósmej, a dla maluchów o godzinie jedenastej. Pierwsze moje wakacje w tej szkole, nadeszły szybko. Naukę bowiem zacząłem w maju a dwudziestego czwartego czerwca był koniec roku szkolnego 1953/1954. Promocję do drugiej klasy uzyskałem bez problemu.

          Z nauką wtedy i nigdy potem nie miałem większych kłopotów. W nowym roku szkolnym 1954/1955, nastąpiły pewne zmiany wśród nauczycieli. Odszedł dotychczasowy kierownik Pan Tadeusz Litwin, a przyszedł nowy Pan Stanisław Puś. Do grona nauczycielskiego dołączyła także w tym czasie Pani Felicja Bieniak, jako czwarty nauczyciel (dotychczas było ich troje). Pozwoliło to na likwidację klas łączonych. Pani Bieniak okazała się bardzo aktywnym pedagogiem. Poza spełnianiem podstawowych obowiązków nauczyciela (uczyła języka polskiego, geografii, historii, śpiewu), założyła i prowadziła drużynę harcerską, kółko teatralne, kółko taneczne, teatr lalek). Pamiętam, że od drugiej klasy należałem do harcerstwa, początkowo jako zuch. W starszych klasach, grałem w teatrzykach szkolnych. Do dziś pamiętam rolę kameleona i latarnika. Tańczyłem także poloneza w smokingu szytym na miarę.

          Wszystkie nasze występy z okazji różnych okoliczności, prezentowane były dla mieszkańców okolicznych wsi. Szkoła była dla nich swoistym Domem Kultury. O czymś takim jak telewizja, nikt nie miał pojęcia.

          Od czasu do czasu przyjeżdżało kino objazdowe z repertuarem na czasie. Był to czas, kiedy szkoła i uczący w niej nauczyciele cieszyli się dużym poważaniem wśród miejscowej społeczności. Teraz bywa z tym różnie. Pani Felicja Bieniak już jako nasz wychowawca w czwartej klasie zorganizowała nam wycieczkę do Szczecina i uczestniczyła w niej w roli opiekuna. Jednym z punktów programu był rejs stateczkiem po Zalewie Szczecińskim. Dla nas dzieciaków z małych miejscowości była to wielka atrakcja.

          I tak od wakacji do wakacji, płynął mi czas na nauce i zabawie, biednie (takie czasy), ale beztrosko. Były w moim uczniowskim życiu chwile dziwne, na przykład takie jak zrzucanie ze ściany w okresie tzw. „odwilży” portretów Rokossowskiego i Bieruta, kompletnie nie wiedziałem, po co to robię.

          Były też i bolesne – dosłownie. Wizyta pani dentystki w szkole zakończyła się po przeglądzie mojego uzębienia w prowizorycznie urządzonym gabinecie w pokoju nauczycielskim (wiadro jako spłuczka i szklanka z wodą), usunięciem zęba stałego, uszkodzonego przez próchnicę, oczywiście bez znieczulenia. Potworny ból, jaki wtedy czułem, na wiele lat skutecznie pozbawił mnie ochoty na wizyty w gabinetach dentystycznych. Odbiło się to w późniejszym czasie na stanie mojego uzębienia. Dzisiaj takie przypadki są leczone bez utraty zęba.

          Zdarzyła się też i chwila bardzo smutna. Była to nagła śmierć mojego serdecznego kolegi z ławy szkolnej, Mirosława Maciuka z Poźrzadła Wielkiego. W piątej klasie nagle zachorował na zapalenie opon mózgowych i po kilku dniach zmarł. Przeżyłem to strasznie. Nigdy potem żadna śmierć, nawet moich rodziców, nie wywołała u mnie takiej traumy, aż do czasu, kiedy w 2014 roku zginęli tragicznie w wypadku samochodowym, jadąc na tygodniowy wypoczynek nad jezioro, moja dwudziestoośmioletnia córka, z zawodu lekarz stomatolog i jej sześcioletni synek, a mój wnuczek. We wrześniu tego tragicznego roku miał rozpocząć naukę w szkole podstawowej. Tamte smutne wydarzenia sprzed lat zatarł już czas, obecne pozostanie ze mną do końca życia.

          Bywały też i momenty przyjemne. W pamięci utkwiła mi kilkudniowa wycieczka do Krakowa i Zakopanego. Byłem wtedy w szóstej klasie. Na wycieczkę uczniowie często zapracowali sami. Jesienią zbieraliśmy żołędzie i kasztany, które potem odkupowało koło myśliwskie na karmę dla dzikich zwierząt.

          „Przywilejem” starszych klas V-VII była coroczna akcja zbierania ziemniaków w okolicznych gospodarstwach rolnych. Jeździliśmy także parę razy sadzić las. Komitet Rodzicielski organizował w szkole loterie fantowe. Fanty dostarczali sami rodzice. Zebrane w ten sposób pieniądze i zapewne jakaś dotacja pozwoliły sfinansować wycieczkę. Stare powiedzenie mówi, że podróże kształcą, We mnie ta wycieczka wzbudziła ciekawość świata. Zaspokoić ją mogłem między innymi czytając książki. W wakacje pomiędzy szóstą i siódmą klasą przeczytałem całą Trylogię H. Sienkiewicza i wiele innych książek przygodowych.     Jak wspominam na wstępie, z nauką nie miałem problemów. Corocznie otrzymywałem promocję do następnej klasy i nagrody. W czerwcu 1960 roku dobiegła końca moja edukacja w Szkole Podstawowej w Pomierzynie. Wiedza, jaką zdobyłem pozwoliła mi z powodzeniem na dalszą edukację.

          Jedynym mankamentem szkoły, patrząc na to z dzisiejszej perspektywy, był brak odpowiedniej bazy sportowej. Czyniło to lekcje wychowania fizycznego dosyć ubogimi. Nauczyciele nadrabiali te mankamenty pomysłowością. Latem graliśmy w piłkę, ćwiczyliśmy, uprawialiśmy gimnastykę, uprawialiśmy lekkoatletykę (skoki, biegi) na prowizorycznym boisku przyszkolnym. Zimą strzelaliśmy z łuków w gminnej świetlicy (byliśmy nawet na zawodach powiatowych szkół podstawowych). Kierownik szkoły na prowizorycznej strzelnicy, gdzie kulochwytem były mury budynku gospodarczego zlokalizowanego przed ruinami kościoła, prowadził strzelanie z broni palnej małokalibrowej. Obecnie ze względu na znacznie zwiększone wymogi bezpieczeństwa sytuacja taka nie byłby możliwa. Pasja strzelecka pozostała mi do dzisiaj. Aktualnie jestem członkiem klubu strzeleckiego i jak na swój wiek strzelam dosyć dobrze. Założyłem także jako myśliwy koło Ligi Ochrony Przyrody. Pamiętam, że z kolegą Jurkiem Pietrzykiem, w okresie zimowym budowaliśmy szałasy dla kuropatw. Ptaków tych w tamtych czasach było bardzo dużo.   

          Po ukończeniu szkoły podstawowej była nauka w szkole średniej, studia i praca zawodowa Aż do odejścia na emeryturę pod koniec 2014 roku przepracowałem łącznie czterdzieści trzy lata na różnych stanowiskach. Byłem kreślarzem w biurze projektów, kierownikiem, dyrektorem, a w nowej rzeczywistości ustrojowo – gospodarczej, prezesem, likwidatorem i urzędnikiem samorządowym. Przez ostatnie dwanaście lat (trzy kadencje) pełniłem funkcję zastępcy burmistrza w samorządzie lokalnym. Trawestując słowa znanej piosenkarki stwierdzam, że w życiu różnie bywało.

          Mimo tragedii jaka spotkała mnie i moją żonę staram się żyć normalnie. Jestem aktywny fizycznie, uprawiam działkę, jeżdżę rowerem, chodzę na długie spacery. Udzielam się także zawodowo. Z zawodu  jestem inżynierem budownictwa z dość dużym pakietem uprawnień. Zdarza mi się czasem zaprojektować lub nadzorować budowę.

           

          Złocieniec, 21 maja 2016 r.

          Piotr Antończak

          Absolwent Szkoły Podstawowej

          w Pomierzynie z 1960 roku.

          Uczniowie klasy VI i VII przed lub po sadzeniu lasu.

          Uczniowie klasy VI i VII przed lub po sadzeniu lasu.

          Lekcja matematyki w klasie VII, prowadzi kierownik szkoły Stanisław Puś 

          (na zdjęciu m.in. P.Antończak, I.Kołodziejka, M.Błażejczyk, L.Lisaj, S.Bejda, S.Fornal).

  • Nasze media społecznościowe

    • Logowanie