• Wspomnienia W.Mróz-Kołodziejska

        • Wspomnienia pani Władysławy Mróz-Kołodziejskiej

          absolwentki z rocznika 1963/64

               Czy to możliwe? Nasza Szkoła obchodzi w tym roku 70-lecie !!!! Piękny wiek. Ale czemu się dziwić? Jej działalność rozpoczęła się zaledwie kilka lat przed moim urodzeniem. 

               Rozchodziły się wieści o jubileuszu szkoły. Pewnego dnia zadzwoniła do mnie Pani Maryla Roztocka - moja nauczycielka języka polskiego, poszukująca absolwentów, którzy chcieliby podzielić się wspomnieniami i opowiedzieć o swojej drodze życiowej.

               Od czego więc zacząć? Pojawiły się więc obawy. Może inni są bardziej godni i mają ciekawsze wspomnienia lub osiągnęli prawdziwy sukces zawodowy, zrobili tzw. „kariery”? Z drugiej jednak strony - czując odpowiedzialność i równocześnie zaszczyt z faktu,że doczekaliśmy tak pięknego jubileuszu oraz ciesząc się, że spotkało mnie takie wyróżnienie, spróbuję podołać wyznaczonemu zadaniu i prośbie naszej Pani Profesor.

               Zacznę więc od punktu odniesienia.

               Początek lat 60-tych. Mieszkamy na kolonii Poźrzadło Wielkie. Rodzice, którzy przyjechali po wojnie (w 1947r.) z centralnej Polski, sześcioro rodzeństwa, spore gospodarstwo rolne, w którym zawsze były potrzebne ręce do pracy. Po ukończeniu czteroletniej szkoły podstawowej w Poźrzadle (w systemie klas łączonych)) rozpoczęła się nasza edukacja w Szkole w Pomierzynie.

               Drogę do szkoły do Pomierzyna trzeba pokonać pieszo (około 6 km. w jedną stronę), bo niestety, nie stać rodziców na kupno roweru. Trzeba wyjść z domu co najmniej przed siódmą rano, aby zdążyć na lekcje rozpoczynające się tradycyjnie o 8-ej. Autobus wtedy nie jeździł. Najgorsze były zimy, jakby bardziej mroźne i śnieżne. Odwołanie lekcji raczej się nie zdarzało, częściej rodzice odwozili nas saniami.

               Najstarsza siostra Ela studiowała w Gdańsku (też absolwentka naszej Szkoły),a ja chodziłam z  domu z dwójką braci Jankiem i Lucjanem. Janek niestety już nie żyje, a Lutek mieszka w Gdyni, gdzie pracował jako marynarz statków dalekomorskich. Z Poźrzadła chodziliśmy sporą grupą: Inia Najder, Gienia Banasiak, Stasiu Rostocki, Władek Taras, Stasiu Kołodziejski, Romek Stępień - niektórzy szczęśliwcy jeździli własnymi rowerami. 

               Szkołę pamiętam niewiele. Pan Puś uczył matematyki. Bardzo wymagający i zasadniczy. Miałam kłopoty z ułamkami. Ale,tłumaczył nam cierpliwie i do skutku. Trochę się go bałam, a może bardziej czułam ogromny respekt. Pani Fornal uczyła języka rosyjskiego. Nie było żadnego problemu ani z akcentem ani nauką słówek. Przygotowywaliśmy akademie z okazji kolejnych rocznic Rewolucji Październikowej, pisaliśmy listy do dzieci w ZSRR. Pani Ślebioda - Garbacz biologia, geografia - też wymagająca, ale lekcje były ciekawe. Wreszcie Pani Roztocka - nauczycielka języka polskiego. Z jej lekcji pamiętam najwięcej: jak zachęcała nas do czytania lektur, pisania wypracowań, wpajała nam zasady pisowni, podmiot, orzeczenie, gramatyka, budowa zdań...Dziękuję Pani za tamte lekcje.

               Uwielbiałam czytać książki. Zapominałam wówczas o bożym świecie, przenosząc się z ich bohaterami w inną rzeczywistość. Ale nie było to takie łatwe, ponieważ po przyjściu ze szkoły były w domu do wykonania jeszcze inne prace. Trzeba było pomagać w gospodarstwie. Często więc, aby poczytać musiałam się schować albo też czytałam w nocy. Nie przeszkadzał mi nawet brak światła elektrycznego. Światło na naszej Kolonii założone zostało dopiero w 1976 r., mieszkałam już wtedy w Koszalinie.

                Pan Płachta - pasjonat natury, nauczyciel biologii, dobry, ciepły i pogodny człowiek. Pamiętam, jaki był cierpliwy i chciał w nas zaszczepić swoje liczne pasje. W liceum uczył nas np. fotografii.

               Szkoła była nieduża. Klasy były samodzielne. Chyba cztery. Szatnia na korytarzu. Młodzież fajna, oprócz nas z Poźrzadła przychodzili z Pomierzyna, Giżyna, Julianowa - zgrana, wesoła, rozrabiająca. Siedziałam w ławce chyba z Józią Diak,  ale nie jestem pewna. Może to było raczej w liceum w Kaliszu. Nie byłam chyba najlepszą uczennicą w klasie, ale uczyłam się dobrze.

               Pamiętam natomiast pierwsze oglądanie telewizji, na sprzęcie na którego zakup składali się wszyscy rodzice. Pamiętam też transmisję z pogrzebu prezydenta Johna Kennediego.

               Wreszcie zakończenie roku. Były pożegnania, wzruszenia, poczęstunek (smak pysznej babki piaskowej upieczonej przez czyjąś mamę - nie jadłam nigdy później czegoś bardziej dobrego), z adapteru leciały piosenki Filipinek, w tym „Tą piosenką Cię żegnamy profesorze”. Obiecywaliśmy sobie utrzymywanie kontaktów, spotkania. Życie jednak zweryfikowało wszystko. Dzisiaj z trudem przypominam sobie nazwiska poszczególnych koleżanek i kolegów.

                „Co się stało z naszą klasą?”-jak pięknie śpiewa Halina Kunicka !!! Samo życie.

               Po maturze wyjechałam do Koszalina. Tu założyłam rodzinę, podjęłam pracę, skończyłam studia. Wydział prawa i administracji na Uniwersytecie Poznańskim to dobra baza dla wykonywania funkcji urzędnika państwowego. Całe dorosłe życie pracowałam „w biurze”. Wiele lat w Urzędzie Wojewódzkim, Izbie Skarbowej, w Urzędzie Miejskim. Zawód ten nie cieszy się zbytnim prestiżem społecznym, ale proszę mi wierzyć jest trudny, odpowiedzialny, ale też satysfakcjonujący.

               Pracowałam w bardzo ciekawych i przełomowych czasach. Od pełnej „komuny” i reglamentacji wszystkich artykułów przemysłowych i żywnościowych, kartki na żywność, stan wojenny, zmiana systemu ustrojowego. Poprzez podejmowane prace i działania w zakresie opracowania i wdrożenia strategii rozwoju województwa koszalińskiego w latach dziewięćdziesiątych mieliśmy w Koszalinie jedną z pierwszych w kraju opracowanych kompleksowych strategii dla województwa. Na niewiele się jednak przydała, bo zlikwidowano województwo i pojawiły się nowe koncepcje. Ostatnia moja praca administracyjna polegała na opracowaniu planu rozwoju lokalnego dla Miasta Koszalina niezbędnego dokumentu dla korzystania z możliwości pozyskiwania dofinansowania ze środków Unii Europejskiej.

               Byłam (przez II kadencje) Rzecznikiem Dyscyplinarnym Wojewody Koszalińskiego. Teraz jestem na emeryturze. Jestem ławnikiem w Sądzie Okręgowym w Koszalinie.

               Mam dwoje dorosłych dzieci i jednego wnuka. To właśnie dzieci mogą być moim sukcesem oraz dumą i chlubą. Wychowałam je na dobrych, porządnych i odpowiedzialnych ludzi. Syn jest menedżerem w dużej korporacji międzynarodowej, a córka dziennikarką w Radiu Koszalin.

               Tak odległe wspomnienia z czasów szkolnych powodują refleksje, podsumowania, przemyślenia... Biorąc pod uwagą fakt, z jakiego punktu starowałam - to przyznam nieskromnie, że mogę czuć pewne zadowolenie. Mam także całkowitą świadomość, że pomimo iż „nasz los w naszych rękach” - nie wszystko od nas zależy.

               Wiemy to wszyscy doskonale, a z wiekiem to przekonanie jest coraz mocniejsze.

               Ile jest naszej zasługi, wynikającej z ciężkiej codziennej pracy, determinacji, a ile pracy włożyli nasi rodzice, pedagodzy, wdrażając nam zasady, które nas kształtowały, stanowiły wskazówki i drogowskazy życiowe - tego nie wie nikt. Pewnie wszystkiego po trochę.

               Zatem chcę ogromnie podziękować tym wszystkim, których spotkałam na swojej drodze życiowej.Bez Was nie byłabym w tym miejscu, w którym jestem i nie byłabym tym człowiekiem, jakim jestem.

               Dziękując, pozostaję w oczekiwaniu na spotkanie z okazji jubileuszu naszej Szkoły.

  • Nasze media społecznościowe

    • Logowanie