• Wspomnienia B.Piskorza

        • Wspomnienia pana Bogusława Piskorza

          absolwenta szkoły z 1976 r.

                         W Pomierzynie ukończyłem dwie ostatnie klasy szkoły podstawowej, tj. siódmą i ósmą w latach 1974-1976. Była to moja piąta placówka szkolna. Częste zmiany miejsca nauki wynikały z warunków rodzinnych powodujących zmiany miejsca zamieszkania, na które nałożyły się reformy organizacyjne oświaty.

          Po ukończeniu szkoły podstawowej rozpocząłem naukę w Technikum Elektronicznym w Koszalinie. Wkrótce też ponownie zmieniłem miejsce zamieszkania – na Kalisz Pomorski.

          Wykształcenie zawodowe zakończyłem zdobywając tytuł magistra inżyniera elektryka na Politechnice Szczecińskiej w 1987 roku.

          W roku 2000 zdałem egzamin uprawniający do wykonywania zawodu projektanta urządzeń oraz instalacji elektrycznych i w tym charakterze pracuję w Zakładach Chemicznych Police (ostatnio Grupa Azoty).

          Pomimo krótkiego pobytu w Pomierzynie, czas ten zapisał mi się w pamięci jako istotny w kształtowaniu mojej postawy życiowej.

          Szkoła, jedna z kolejnych, zrobiła na mnie duże wrażenie. Oddzielona pasem zadbanej zieleni, z dużą działką ziemi po drugiej stronie. Nie czuło się powagi gmachu oświatowego. Wokół panowała cisza Radko kiedy zakłócana warkotem przejeżdżającego ciągnika rolniczego. Trafiłem do klasy siódmej b, gdzie opiekę wychowawczą sprawowała Pani Gabriela Kraus. Uczniowie tej klasy pochodzili głównie z okolicznych wsi, Giżyna oraz Poźrzadła. Nie miałem więc kolegów klasowych, z którymi mogłem się spotykać po zajęciach lekcyjnych, dlatego też wkrótce zaprzyjaźniłem się z rówieśnikami z Pomierzyna, ale z innych klas. Szczególnie z Czesiem Szulcem i Krzysiem Pietrzykiem. Nasze zajęcia pozalekcyjne nie były grzeczne, czasami odbywały się z użyciem nabojów z pobliskiego poligonu wojskowego. Nudno nie było.

          Stanowisko dyrektora szkoły piastował wówczas Pan Stanisław Labuda. Uczył fizyki i chemii, a jego żona matematyki. Był postrachem wszystkich uczniów. Nie wspominam jednak tych przedmiotów jako sprawiających mi kłopoty. Moja pierwsza odpowiedź na zadane przez nauczyciela pytanie, do której zgłosiłem się sam widząc zakłopotanie reszty klasy, miała miejsce na lekcji matematyki i była prawidłowa. Za nią poszły następne przez co poczułem się od razu pewniej. Z fizyką i chemią było podobnie. Chociaż tematy były trudne, to jednocześnie ciekawe, ponieważ Pan Labuda często wykonywał widowiskowe pokazy i doświadczenia. Przybliżało to abstrakcyjną teorię do zastosowań praktycznych. Widać, że nawet w czasach socjalistycznych można było prostymi środkami urozmaicić zajęcia z przedmiotów ścisłych. Z mojego punktu widzenia, zaletą tych zajęć było także stosowanie przez Pana Labudę odprężania zmęczonych umysłów uczniowskich po omówieniu trudniejszych tematów. Lubił wtedy zająć nas krótką wstawką o historii Polski z badaniem naszej wiedzy. W moim przypadku nie wykraczała ona jeszcze zanadto poza program nauczania szkolnego, ale była poszerzona o ciekawostki z dziejów Polski, geografii i kultury. To wystarczyło, by osiągnąć łaskawą przychylność pana dyrektora. Nie przekładała się ona na łagodniejsze traktowanie z przedmiotów ścisłych, lecz na angażowanie mnie do wykonywania różnych zadań „pozalekcyjnych”.

          O sposobie usunięcia starego pnia drzewa nie będę pisał ze względu na obecną poprawność polityczną, ale był to dobry przykład wartościowania celów z zachowaniem zasady, gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą – czyli umiarkowanego podchodzenia do sztywnych zasad. Nadmieniam jednak, że wszystko, się działo „pro publico bono”. Tak jak zagospodarowanie terenu przyszkolnego. Z nieużytków z dwoma bagienkami powstała działka sadowniczo-ogrodnicza ze stawem. Prace rolne i melioracyjne wykonali uczniowie pod kierunkiem dyrektora., przy użyciu prostych narzędzi szpadli, wideł, taczek, bez przyzwolenia jakiejkolwiek „Unii”. Stosunki wodne uregulował tymczasowy rów, prze który wody dwóch zbiorników zlały się w jeden, niżej położony. Obecnie takie postępowanie jest nie do pomyślenia. A szkoda, bo wykonywanie w młodości pożytecznych robót procentuje praktycznym podejściem do rozwiązywania problemów w przyszłości. Jednak przez większość roku szkolnego prace na wolnym powietrzu nie były możliwe. Szkoła zapewniała wtedy wiele zajęć dodatkowych. Od możliwości korzystania z sali gimnastycznej – miło wspominam mecze tenisa stołowego z uroczą Gosią Labudą – po redagowanie gazetki szkolnej.

          Ponieważ miałem pewne zdolności plastyczne, często wykonywałem rysunki okolicznościowe. Dostawałem także, dodatkowe zadania nauczenia się na pamięć fragmentów poezji do ozdoby różnych uroczystości szkolnych. Przez te obowiązki i zabawę mimowolnie poszerzałem swoją wiedzę i zainteresowania. Również przez udział w olimpiadach tematycznych organizowanych w szkole zbiorczej w Kaliszu Pomorskim. Na przykład do startu z języka polskiego zgłosiła mnie nasza polonistka , pani Maria Roztocka. Bardzo się obawiałem, że nie będę zdolny pisać na jakikolwiek temat. Za jej radą wypożyczyłem z biblioteki opowiadanie E. Hemingwaya „Stary człowiek i morze” . W noc poprzedzającą olimpiadę przeczytałem je w całości, głównie z powodu zainteresowania, jakie we mnie wzbudziło. Na olimpiadzie z podziwem opisywałem niezłomną wolę starego człowieka w walce ze swoją słabością. Dlaczego nie wygrałem, nie wiem do dziś. Odniosłem jednak korzyść znacznie większą. Pomimo wykształcenia technicznego, sięgam nieraz do dzieł literackich.

          Po latach wiele działań nauczycieli odczytuję jako łagodne pobudzenie do rozwoju, co zaowocowało w moim życiu. Z tego powodu, w tym miejscu składam Im wszystkim wyrazy podziękowania.

           

  • Nasze media społecznościowe

    • Logowanie